Artur Baniewicz - Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej
На сайте mybooks.club вы можете бесплатно читать книги онлайн без регистрации, включая Artur Baniewicz - Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej. Жанр: Прочее издательство неизвестно,. Доступна полная версия книги с кратким содержанием для предварительного ознакомления, аннотацией (предисловием), рецензиями от других читателей и их экспертным мнением.
Кроме того, на сайте mybooks.club вы найдете множество новинок, которые стоит прочитать.
Artur Baniewicz - Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej краткое содержание
Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej читать онлайн бесплатно
– Halo? Chce pan powiedzieć… Halo?
* * *
– Jakieś dobre wieści?
Grygorowski uniósł wzrok znad monitora, uśmiechnął się blado do stojącego za stołem Zagrody.
– Raczej optymistyczne. UOP ustalił, skąd był ten telefon.
– Tak? – generał nie rwał się do podskakiwania z radości. – W powiat trafili, czy tylko z dokładnością do województwa?
– Trochę lepiej. Sygnał skoczył w trakcie rozmowy z jednego nadajnika sieci na drugi, więc od razu wiedzieli, że Drzymalski się przemieszcza. Ale najbardziej udało im się z tym, że to, czym jechał, wpadło w obszar lepszego zasięgu z jeszcze innego.
– No i? – w oczach Zagrody zalśniły iskierki podniecenia.
– To pociąg. Jest teraz na trasie z Gdańska do Bydgoszczy, gdzieś na wysokości Grudziądza.
Twarz generała wykonała przepisowe „na prawo patrz” ku mapie.
– Cholera… To praktycznie Bory Tucholskie. Sprytny drań.
– Może nawet bardziej, niż się wydaje – powiedział spokojnie major. Zagroda uniósł brwi. – Nie wiem, czy nadal go nie lekceważymy.
– My? – parsknął generał gorzkim śmiechem. – Chyba ci na górze. Właśnie skończyłem rozmowę z ministrem. Mamy zapomnieć o wyprowadzaniu z koszar jakichś liczących się sił. Nadal nie chcą słyszeć o stanach nadzwyczajnych. Nie zdążyli, kurwa, z ustawą. Kto by się wyrobił w marne czternaście lat…
– Chodzi mi o to – wyjaśnił Grygorowski – że rozmowa była mimo wszystko za długa. Trzy razy odsłuchałem nagrania. On się wcale nie spieszył. Dał to do zrozumienia, ale mówił spokojnie.
– No, zimnej krwi to ja mu nie odmawiam.
– Tak, ale to chyba coś więcej. Nie wierzę, by dzwonił z pociągu. Nawet jeśli jest w dobrej formie, to wyskakując, ryzykuje kontuzję. I pozbawia się mobilności. Samochód byłby bezpieczniejszy.
– To były komandos, a oni cenią sobie efekt zaskoczenia. Dobrze kombinujesz, ale właśnie dlatego mógł wybrać pociąg. Zwłaszcza teraz. Pod Ostródą użył karabinu, w Gdańsku też raczej nie samych zapałek. Musi wozić sporo sprzętu, a do tego nie ma jak własny wóz. Założę się, że Woskowicz nawet nie obstawił dworców.
– Gdyby chciał podróżować pociągiem, nie dzwoniłby z niego.
– Też racja… No, nic. Nie nasza działka. Jest raport saperów?
– Jest – major klepnął monitor. – Krótko: nic z tego. Rurociąg stalowy, ładunek do jego naruszenia – minimalny. Nawet najbardziej specjalistyczny sprzęt, który widzieli tylko w katalogach, nic nie da, jeśli Drzymalski zawczasu pozakopywał jakieś niespodzianki.
– Zaraz… A zapalniki? Coś musi uruchamiać mechanizm odpalający. Aż się prosi, by zastosować radio. A jak jest radio, to z ziemi powinien sterczeć choć czubek anteny.
– Nie znam się na tym aż tak – Grygorowski rozłożył bezradnie ręce. – Mówię, co wyczytałem. W każdym razie na miejscu pierwszych wybuchów nie znaleźli niczego podobnego do anteny. W ogóle niewiele znaleźli. To był długi pożar z użyciem dobrego gazu.
– Więc co: mamy się modlić, by poprzestal na dwóch ładunkach?
– No nie; będą szukać. Nie mógł zakopać tego dawno. W raporcie jest załącznik o zapalnikach. W podsumowaniu piszą, że domowym sposobem trudno sklecić zapalnik czasowy z naprawdę długą zwłoką. Nawet doba to już problem, bo trudno kupić odpowiedni budzik. Najlepszy byłby jakiś cyfrowy tuner, ale tu z kolei dochodzi problem zasilania i koszty.
– No cóż, poczekamy, zobaczymy. Miejmy nadzieję, że Drzymalski posługuje się budzikami za pięć złotych. Coś jeszcze?
– Dochodzeniówka przepytała wszystkich, którzy z nim służyli. Bez rewelacji, ale oczywiście trzeba to przeanalizować.
– A właśnie… Co u porucznik Dembosz? Woskowicz wyciągnął ich z tego aresztu?
– Jakieś problemy formalne – wtrącił się siedzący obok porucznik. – Prokurator wydał nakaz zatrzymania, a decyzję prokuratury UOP nie bardzo może…
– Niech pan zadzwoni do Woskowicza i powie, że za pół godziny chcę mieć swoich ludzi na wolności. I gówno mnie obchodzi jakiś cywilny prokurator z jego nakazami. Mamy własnych.
* * *
– Broń została zatrzymana w charakterze materiału dowodowego – stwierdził chłodno zastępca komendanta. – Powinniście się cieszyć, że w ogóle wychodzicie.
– Z czego? – zapytała ponuro Iza. – Jesteście porażająco gościnni.
– Naprawdę wam się upiekło – trwał przy swoim policjant. – Ci zabici byli z Warszawy i pracowali w agencji ochrony.
– Słucham?!
– A tak. Byli ochroniarzami, mieli pozwolenie na broń, a jeśli wierzyć sekretarce w ich firmie, pracowali dla Wesołowskiego oficjalnie. – Przed opuszczeniem celi Iza upięła włosy i teraz Kiernacki mógł zaobserwować, jak czerwienieją jej uszy. – Ta sprawa jest tak mętna, że nikt z zamieszanych w strzelaninę nie powinien nawet korzystać z telefonu. Musicie mieć mocne plecy, że wychodzicie. Nasz prokurator szału dostanie.
– To pewne? Z tą firmą ochroniarską?
– Widziałem dokumenty. Ten ze zmasakrowaną twarzą, Niżycki, złożył wyjaśnienia; sami dzwoniliśmy pod wskazany numer… Warszawa bada szczegóły, ale to chyba niewiele zmieni. Zabiliście detektywów, tak to wygląda.
Policjant skrzywił się, podrapał po głowie z miną kogoś, kto jeszcze raz rozważa pomysł wycofania się ze złożonych obietnic.
– Chodźmy już – zaproponował Kiernacki.
– A moja broń? – pani porucznik, choć wstrząśnięta nowinami, ustępować nie zamierzała. – To służbowy pistolet.
– Bez obaw – uśmiechnął się kwaśno gospodarz. – Nie zginie.
– Chciałabym, żeby pan zadzwonił jeszcze raz do…
– Żegnam – przerwał jej ostro. – I radzę się zastanowić, czy opluwanie wszystkich dookoła jest takie mądre.
* * *
Już z góry nie wyglądało to dobrze. Pociąg stał za blisko lasu, pola po wschodniej stronie i przecięta strumykiem łąka na południu też kłuły w oczy obfitą zielenią. Ze śmigłowca dałoby się zapanować nad otwartym terenem, ale poderwani w trybie alarmowym policjanci z Grudziądza i Świecia mogli jedynie pomarzyć o tego typu wsparciu i nie dawali gwarancji zamknięcia nawet tych, łatwiejszych kierunków.
Woskowicz wysiadał z przydzielonego mu sokoła w umiarkowanie optymistycznym nastroju.
– Inspektor Ejsmont! – zasalutował mu, przekrzykując ryk śmigłowca, oficer ubrany w dziwne zestawienie munduru wyjściowego z kamizelką kuloodporną. – Czekaliśmy na pana!
– Gdzie pasażerowie? – Woskowicz zdążył obejrzeć pociąg, więc teraz przebiegł po nim spojrzeniem wyłącznie dla podkreślenia swego niemiłego zdziwienia.
– Nie próbowaliśmy na razie wyprowadzać! – Ejsmont był wyraźnie speszony mroczną miną przybysza. – Czekam na posiłki! No i medyków! Jechała z nami erka, ale jakoś jeszcze…! Cholerny dojazd, same polne drogi!
– To po kiego diabła akurat tu go zatrzymaliście? – Woskowicz ruszył ku odległej o sto metrów lokomotywie.
– Kazali natychmiast! Dwa radiowozy zostawiłem w błocie! – Inspektor obejrzał się. – Przywiózł pan antyterrorystów? Snajpera?
Za pułkownikiem przez krzaki przedzierał się tylko Adamek, trzydziestoletni kapitan Urzędu, pełniący funkcję asystenta Woskowicza. Jak na prawą rękę szefa przystało, obciążony był komputerem udającym teczkę.
– A może działo, parę miotaczy ognia? – zakpił Woskowicz. – Po tamtej stronie też tak rozstawił pan ludzi? Tylko na końcach pociągu?
– Nie chciałem ryzykować. Nic nie widać przez te szyby.
Polskie Koleje Państwowe nadal się restrukturyzowały i szyby nie wyglądały dużo lepiej niż w policyjnym uazie, po dach pokrytym błotem. Wypatrzenie składającego się do strzału pasażera faktycznie mogło przysporzyć trudności.
– Nikt nie wyskoczył? Tu albo wcześniej? Poinstruowaliście maszynistów?
– Jak dojeżdżaliśmy, akurat stawał. Tu jest semafor – pokazał Ejsmont. – Zanim się zjawiliśmy, mogło to wyglądać na zwykły postój. Nie miał powodu skakać. Ale fakt: wolno jechali. Nie moja wina. Bydgoszcz się dogaduje z koleją, my tylko wypełniamy polecenia.
Podeszli do zgromadzonej przy lokomotywie siódemki policjantów. Większość z nich trzymała się między szynami, nie kwapiąc się do wchodzenia w pole widzenia komuś, kto mógł teoretycznie wychylić się z wagonu i posłać pocisk w grupę niebiesko ubranych nieszczęśników. A ci, którzy z długą bronią w ręku pilnowali, by do tego nie doszło, właśnie na nieszczęśników wyglądali. Choć oni przynajmniej mieli kamizelki. Pozostałym pozostawał medalik pod mundurem i opieka boska.
– Nikt nie próbował wychodzić? – upewnił się Woskowicz. – Zabroniliście im?
– Nie, ale ludzie oglądają telewizję… Nietrudno zgadnąć, co jest grane, zwłaszcza jak się jedzie z Trójmiasta.
Woskowicz zastanawiał się z niewesołą miną.
– Broni w każdym razie nie wyjął – przerwał ciszę Adamek.
– Skąd pan wie? – Inspektor też trzymał się w osi toru.
– Wybuchłaby panika. Nie sterroryzuje się samemu całego wagonu.
– Zablokowaliście okolicę? – Woskowicz zerknął na las.
– No… blokuje się. Powolutku. Dookoła nie ma dużych miast, to i policji niewiele, a sprawnych samochodów jeszcze mniej. Na szczęście, jeśli ucieknie, to pieszo.
– Jeśli ucieknie, to pół biedy. – Woskowicz nieco teatralnym gestem wyjął i przeładował pistolet marki Glock. – Gorzej, jeśli już uciekł. Nie ma rady, panowie, trzeba przeszukać ten pociąg, i to zaraz. W przypadku tego faceta każde pięć minut może przesądzić o powodzeniu.
Adamek bez słowa wyjął z kabury identycznego glocka, któryś z posterunkowych szczęknął suwadłem kałasznikowa. Nie miało to nic wspólnego z tym, co nastąpiło później – ale świadkom właśnie taka kolejność pozostała w pamięci.
Skulona ludzka sylwetka odpadła nagle od boku jednego ze środkowych wagonów, wylądowała w porośniętym zielskiem rowie. Woskowicz zdążył dopatrzyć się spodni i krótkich włosów. Zaraz potem uciekinier zanurkował w kępie olch. Dokładnie w tej samej chwili rozległ się huk wystrzału, a zza ostatniego wagonu błysnęło i zadymiło.
W odległości siedemdziesięciu metrów porcja grubego śrutu miała już spory rozrzut, ale strzał był dobry i większość kulek trafiła w krzak. Jakaś gałąź spadła na ziemię, pozostałe zakołysały się. Po paru sekundach, wypełnionych podnieconymi, nieskładnymi okrzykami, krzew zastygł w bezruchu.
I tak już pozostał.
* * *
– Nic nie zrobią? – upewnił się Kiernacki. Ze swego miejsca po drugiej stronie stolika nie widział ekranu komputera. Knajpka była mała, ciasna. Po zamówieniu trzech porcji frytek, kiełbasy z rusztu, surówek i lodów musieli rozsiąść się możliwie daleko i uważać na to, co robi sąsiad.
– To zadanie dla UOP-u. – Iza odgryzła potężny kęs kiełbasy.
– Mam nadzieję, że Skarpetę wypytają lepiej niż Wesołowskiego.
Zaczęła kręcić głową i szybciej przeżuwać.
– Uoo ne rozaa eooimi – wymamrotała.
– Podsłuchują nas? – Kiernacki rozejrzał się z dobrze odegraną czujnością. – To szyfr, tak?
– Eol e…
– To zrozumiałem – pogroził jej widelcem. – Nie rozumiem za to, jak można tyle jeść i zachować taką figurę.
Jej szczęki zamarły na sekundę. Posłała mu podejrzliwe, trochę niepewne spojrzenie. Następnie odwróciła wzrok, udając, że odczytuje informacje z ekranu.
– Prawdę mówiąc, też się wygłodziłem w tym pudle – oświadczył Dopierała, który w komputer nie stukał i zdążył oczyścić talerz. – Jeśli pana stać, wziąłbym jeszcze jedną kiełbaskę. Małe jakieś dają…
– Jeszcze stać. Ale trochę się dziwię Zagrodzie. Nie wysyła się żołnierza w trasę bez jakiejś diety.
– Nie bardzo nas wysyłał. To pani porucznik kazała mi jechać. A zaskórniaki owszem, były. Ale poszły na paliwo. No i parking.
– Parking? – zapytali prawie jednogłośnie. Tylko Dopierałę to rozbawiło.
– Policyjny – wyjaśnił, kiedy już skończył szczerzyć zęby. – Było nie było, wzięli nas na hol. To znaczy owszem, jeden zabrał mi kluczyki i przyjechał do Leska, ale to szczegół techniczny. Formalnie odholowali pojazd. Należy się stówa. Musiałem wybulić.
– Stówę?! – Iza zmarszczyła gniewnie brwi. – Poje… to znaczy zdurnieli?! Nam kazali płacić?!
– Za moich czasów to było nie do pomyślenia – stwierdził Kiernacki tonem melancholijnego starca.
– Trzeba mi było powiedzieć – mruknęła ponuro.
– Bez urazy, ale co by pani zrobiła? Komendant jest na nas cięty.
– Fakt – zgodził się Kiernacki, zlizując lody z łyżki. – Też zauważyłem. Zupełnie nie zrobiłaś na nim wrażenia. Albo to pedał, albo czymś mu podpadłaś.
Popatrzyli na niego, oboje jakby zdziwieni. Szybko opuścił wzrok, zaczął wydłubywać okruszki czekolady z białej gałki.
– Jeśli ktoś wkurzył policję, to raczej nie ja – mruknęła po chwili. – Jeniec, psiakrew… Ja śpiewałam jak z nut.
– Jak z nut? – Uniósł twarz. – Czekaj… Ile im powiedziałaś? Wspomniałaś coś o tych niby-glinach, o których mówił Wesołowski?
– Jak niby miałam nie mówić? – starała się używać wyzywającego tonu kogoś, komu postawiono idiotyczne zarzuty. Nie do końca wyszło. – To przecież kluczowa informacja. No, co się tak gapisz?
Kiernacki wzruszył ramionami.
– Nie wiem – mruknął. – Może masz rację. Ale to sporo wyjaśnia. Oskarżyłaś ich kumpli, i to nie o byle drobiazg.
– Gdybym się zasłaniała konwencją genewską jak niektórzy, w ogóle by nas nie puścili – odcięła się. – Nie popadajmy w paranoję. Komuś trzeba ufać.
Jakiś czas jedli w milczeniu. Kiernacki przywołał kelnerkę, zamówił repetę dla kaprala. Iza stukała w klawisze, przeglądała nowości.
– A ten od broni? – odezwał się w pewnym momencie. – Gazrurka? O nim też powiedziałaś?
– A jak myślisz? – wzruszyła ramionami. I dodała z przekąsem: – Nie bój się, mocno podkreśliłam, jaki z niego poczciwiec.
Rozdział 13
– Ataku dokonano za pomocą moździerza kalibru 60 milimetrów. Zapewne tego odebranego panom spadochroniarzom – Woskowicz demonstracyjnie ominął wzrokiem generała Zagrodę. – To lekka broń, idealna do celów terrorystycznych, ale nieskuteczna przy niszczeniu obiektów.
– Proszę to powiedzieć mojej żonie – zaproponował ponury, ale i opanowany premier. – Albo dżentelmenom od ubezpieczeń. Może uznają, że dom spłonął z przyczyn naturalnych, i przestaną robić trudności.
– Przepraszam, nie chciałem… Chodzi mi o to, że Drzymalski mógł mówić prawdę i polował na ludzi, a nie na pana dobytek. Zdaniem ekspertów prawdopodobieństwo, że budynek aż tak ucierpi, wynosiło jedynie kilka procent.
Похожие книги на "Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej", Artur Baniewicz
Artur Baniewicz читать все книги автора по порядку
Artur Baniewicz - все книги автора в одном месте читать по порядку полные версии на сайте онлайн библиотеки mybooks.club.